wtorek, 12 października 2010

Umowa ratalna z poborcą

Tak więc na dzień zajęcia nie był ustalony mój dług w wysokości wymaganej upea. Urząd Skarbowy w Płocku ustalił to dopiero ponad 4 lata po zajęciu w wysokości domniemanej. Zanim to się stało nie obawiałam się zajęcia, normalnie prowadziłam działalność gospodarczą wydając tygodnik i prowadząc radio, ponieważ miałam również umowę ratalną.  Zawarcie jej zaproponował mi poborca Artur Dymowski. Artur był moim kolegą. Byliśmy na „ty”. Wyznaczył kwotę raty: 2 tys. zł tygodniowo. Miał tylko jeden warunek: pieniędzy nie wolno było wysyłać mi za pośrednictwem Poczty Polskiej lub przelewem z konta bankowego.
Umowę potraktowałam poważnie. Od razu, na początku wpłaciłam Arturowi „zaliczkę” na wypadek niedotrzymania któregoś z terminów. Byłam akurat po „żniwach” reklamowych i nie chciałam żadnych nieporozumień z powodu terminu. Później, w styczniu i lutym, wpływy z reklamy są minimalne na moim rynku. Artur zgodził się. Umowę ustną realizowaliśmy przez cały 2005 r. Dzwoniliśmy do siebie, umawialiśmy się, gdzie mu dostarczyć pieniądze, czy przyjdzie do radia, czy też miałam ja lub moja sekretarka „podskoczyć’ do Urzędu Skarbowego. Kiedy nie miał czasu lub był na urlopie przesuwał terminy. Artur wywiązywał się z umowy znakomicie przez 11 miesięcy. Wycofywał z bieżącej realizacji wszystkie tytuły wykonawcze i zwracał je niewyegzekwowane organowi egzekucyjnemu. Wystawiał pokwitowania.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy w piątek odebrał ratę, a następnego poniedziałku zajął firmę. Moim zdaniem nie powinien tego robić, ponieważ obowiązywała i była realizowana umowa ratalna, zabraniał mu tego art. 45 upea. Cóż zrobił Urząd Skarbowy w Płocku, kiedy złożyłam skargę w tym zakresie? Stwierdził, że… nie było żadnej umowy. Dał temu wyraz dyrektor Izby Skarbowej w Warszawie w postanowieniu nr 1462/WP/724/6/06/MO z dn. 30.01.2006 r. Jak wynika z uzasadnienia przeprowadził nawet postępowanie wyjaśniające, cytuję fragment odnoszący się do tego: „Kwestia zawierania jakiejkolwiek umowy spłaty zadłużenia z Urzędem Skarbowym w Płocku nie znajduje odzwierciedlenia w aktach sprawy. (…) Według oświadczeń poborców skarbowych, którzy dokonywali czynności egzekucyjnych w niniejszej sprawie, nikt nie zawierał z zobowiązaną jakiejkolwiek umowy czy uzgodnienia w zakresie terminów płatności zadłużenia.” Zwróciłam się o wydanie kserokopii owych oświadczeń poborców z akt sprawy. Okazało się, że nie istnieją. Nie ma ich ani w aktach sprawy, ani w aktach egzekucyjnych. Tak się tu „załatwiało” skargi – nie istniejącymi dowodami (ten mechanizm opiszę w innym rozdziale).
Jakimi dowodami dysponuję na potwierdzenie zawarcia umowy ratalnej i jej realizacji? Są to tytuły wykonawcze wycofane z bieżącej realizacji po zawarciu umowy oraz pokwitowania wystawione przez poborcę. Jest jeszcze coś – dokument wdrożony do stosowania w płockiej placówce fiskusa pt.: „Instrukcja organizacji pracy działu egzekucyjnego w zakresie realizacji zadań wykonywanych przez poborców skarbowych” nr 02/RI/SZJ/UNI/1/04 z dn. 01.06.2004 r. Dokument opracowała Zofia Nowakowska, konsultował merytorycznie Aleksander Żółtowski i Andrzej Wiśniewski, konsultacji pod względem formalno-prawnym dokonał Andrzej Kaczorowski, pod względem zgodności z SZJ (Systemem Zarządzania Jakością!!!) – Teresa Morze i wdrożyła do stosowania Anna Ożdżeńska.  Wtedy, kiedy wnosiłam skargę nie wiedziałam o jego istnieniu. Później, kiedy przypadkiem dzięki pomocy osób zaprzyjaźnionych z urzędu uzyskałam go w pełnej wersji, kolejni naczelnicy i ich radca prawny usiłowali go zdyskredytować jako obowiązująca normę do stosowania w urzędzie. Twierdzili, że jest to dokument wewnętrzny do dobrowolnego stosowania. Musiałam to ustalić, ponieważ bardzo często tu kłamano przeciwko podatnikom i przedsiębiorcom. Samodzielnie nie byłam w stanie. Pomogli mi dziennikarze zwracając się z zapytaniem do ówczesnego rzecznika prasowego Izby Skarbowej w Warszawie Andrzeja Kulmatyckiego z pytaniem, czy przepisy i nakazy owej instrukcji obowiązują pracowników Urzędu Skarbowego w Płocku? Jego odpowiedź nie pozostawiała złudzeń: tak – są obowiązujące.
Dlaczego ta instrukcja była dla mnie taka ważna? Otóż, w rozdziale 5.7 pt.: „Odbiór przydziału zadań i kontrola wykonania pracy poborcy skarbowego” jest opisana szczegółowa procedura do wykonania przez osoby nadzorujące poborcę w przypadku dokonywania rat. M.in. jest nakaz wszczęcia postępowania dyscyplinarnego wobec poborcy w przypadku umawiania się na wpłaty rat. Kontrola taka powinna nastąpić najpóźniej w ciągu trzech dni od daty zdania przydziału przez poborcę. Czyli w moim przypadku już po pierwszej dokonanej wpłacie raty, która nie zaspakajała całości objętej tytułem wykonawczym. W przypadku, gdyby umowa była nieważna, bezprawna, nie tolerowana przez organ egzekucyjny powinnam natychmiast być o tym powiadomiona, zaś poborca powinien mieć wszczętą dyscyplinarkę. Nic takiego się nie zdarzyło. Umowa była ważna do momentu, kiedy naczelnikowi Urzędu Skarbowego w Płocku przestała się podobać i zaczął wdrażać plan „niszczenia plugastwa”.  W moim przypadku z łamania prawa przez pracowników organu egzekucyjnego, sam organ egzekucyjny oraz brak nadzoru przez dyrektora Izby Skarbowej w Warszawie nad organem egzekucyjnym wyciągano niekorzystne skutki prawne i doprowadzono do szykanującego zajęcia firmy, której działalność ujawniała bezprawie panujące w urzędzie.
O czym jeszcze mówi instrukcja? W rozdziale 5.4 pt.: „Realizacja służby przez poborców skarbowych” w punkcie 4 stwierdza kategorycznie, że nie wolno poborcy zabronione jest umawianie się ze zobowiązanym na kolejne wpłaty, czyli jak podkreślono rozkładanie na raty egzekwowanych należności. W moim przypadku ten przepis nie działał. Nie zadziałały też mechanizmy chroniące zobowiązanego przed nieuczciwością poborcy i organu egzekucyjnego, ponieważ nikt nie nadzorował w sposób nakazany instrukcją jego pracy. Nie zadziałały też dowody znajdujące się w posiadaniu organu egzekucyjnego. Natomiast największą siłę rażenia miało urzędnicze kłamstwo w postaci rzekomych oświadczeń poborców. Prawdopodobnie mgr Leszek Stępniewski wydający postanowienie o odrzuceniu skargi z pełnomocnictwa dyrektora Izby Skarbowej w Warszawie nawet nie przeprowadził owego  „pobierania oświadczenia” od Artura, ponieważ dysponuję zeznaniem poborcy  złożonym, oczywiście po wcześniejszym uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej, w którym potwierdził, że umawiał się ze mną na wpłaty rat. Inną sprawą jest, że katalog dowodów przewidziany w kodeksie postępowania administracyjnego obowiązującego przy ustawie o postępowaniu egzekucyjnym w administracji nie przewiduje czegoś takiego jak „oświadczenia”, w dodatku nie istniejące. Gdyby L. Stępniewski przeczytał ową ustawę, to wiedziałby o tym.
Co na to dzisiaj urzędnicy państwowi i funkcjonariusze publiczni? Anna Kamińska, pracownik Ministerstwa Finansów zajmująca się moją sprawą w czasie, gdy wystąpiłam o jej wznowienie mając w ręku zeznania Artura potwierdzające nowy fakt, że umawiał się ze mną na wpłaty rat, kiedy opowiedziałam jej całą historię umowy oburzona wykrzyknęła: „Ależ to przestępstwa!”. Jako urzędnik państwowy miała obowiązek powiadomić o owym przestępstwie swojego szefa Jacka Rostkowskiego, Biuro Kontroli Skarbowej Ministerstwa Finansów, swoją bezpośrednią zwierzchniczkę Dorotę Openchowską oraz organy ścigania. Do tej pory z niecierpliwością czekam na ich wezwanie, choć minęło od okrzyku już pół roku. Obecnie pełniący obowiązki naczelnika Urzędu Skarbowego w Płocku Maciej Imielski wcześniej przez 2 lata był tu zastępcą naczelnika, w którego pionie znajdowała się egzekucja. Kiedy zaczęłam „czepiać” się instrukcji oraz faktu, że jej nie przestrzegano… usunął ją w 2010 r. z pakietu praw obowiązujących dział egzekucyjny. Nie zmienia to faktu, że w 2005 r. obowiązywała. Podobne dokumenty można znaleźć na oficjalnych stronach innych urzędów skarbowych, np. w Ełku wystawiono ją jako chlubę i włączono do programu walki z korupcją. Imielski w moim przypadku winien też był działać „z urzędu”, czyli powiadomić organa ścigania oraz swoich zwierzchników. Zapewne jako uczciwy urzędnik utrzymywany z narodowej zrzutki w ustalonej wysokości od zarabianych pieniędzy zapewne to zrobił. Pozostaje mi tylko czekać. Tylko, że trwa to już kilka lat.
W rozmowach jego ze mną odbywających się w urzędzie krzyczał: „Jaka umowa?!”. Ano taka, jak ja zeznam, kiedy już zaczną ścigać Artura i osoby pełniące nad nim nadzór za brak owego nadzoru i o jakiej zeznawał sam poborca oraz inne osoby będące świadkami przyjmowania rat, a którą potwierdzają również tytuły wykonawcze nierealizowane od czasu jej zawarcia do dn. 21.11.2005 r. i pokwitowania poborcy. I z pewnością nie taka, o jakiej jest mowa w nieistniejących oświadczeniach poborców.

niedziela, 10 października 2010

ZŁE KSIEGOWANIE WPŁAT PODAKTÓW PRZEZ URZĄD SKARBOWY

Złe księgowania wpłat podatków przez urząd skarbowy
Jak doszło do egzekucji? No cóż, pogubiłam się. Nie wiedziałam, jaki jest mój dług. Nie mogłam go sama go wyliczyć bez pomocy jasnowidza. Przyczyna była nader prosta: Urząd Skarbowy w Płocku nie stosował zasad prawnych księgowania dokonywanych wpłat na poczet podatków. Pobierał też zawyżone koszty egzekucyjne i nie należne koszty upomnień.
Firmy, w których miałam udziały, założyłam w 1998 r. I od tego czasu w żadnej z nich Urząd Skarbowy w Płocku nie prowadził poprawnego księgowania dokonywanych wpłat na poczet podatków. Orientację co do uregulowanych wpłat straciłam już na początku prowadzonej działalności gospodarczej.
To był czas, kiedy bałam się Urzędu Skarbowego, nie miałam żadnej kontroli skarbowej i nie wiedziałam, jak ona wygląda. Znałam tylko złe doświadczenia moich czytelników, np. Tomasza Wyrczyńskiego, które opisywałam w tygodniku. Ów podatnik sam poprosił o kontrolę w swojej firmie. Urząd przychylił się. Kontrola trwała, Wyrczyńskiemu doręczyli z niej protokół. Na podstawie tego dokumentu została wydana decyzja wymiarowa. Nie spodobała mu się, więc odwołał się do Izby Skarbowej w Warszawie. Jego głównym zarzutem był fakt, że co innego stwierdzono w protokole z kontroli, a co innego w decyzji. Jakież było jego zdziwienie, kiedy w Izbie Skarbowej w Warszawie zapoznając się z aktami stwierdził, że podmieniono – sfałszowano – ów protokół z kontroli. Podobna historia wydarzyła się Zbigniewowi  Dymke. Wydawało się, że fałszowanie okoliczności faktycznych w dokumentach urzędowych jest tu na porządku dziennym. Było więc się czego bać. I tak trwałam sobie cicho, nieśmiało szepcząc do urzędu, że nie znają się na księgowaniu wpłat podatków, nie potrafią obliczać odsetek od należności głównych, że nic mi się nie zgadza.
Głosu dostałam w 2002 r. zadecydowała tzw. siła wyższa. A mianowicie mam kłopoty z oczami. Od czasu do czasu odkleja mi się siatkówka w oku i wówczas muszę jechać do Kliniki Okulistyki Akademii Medycznej do Warszawy. Tu mnie operują. Tak samo zdarzyło się na początku 2002 r.:  w lutym przywracano mi tu wzrok. W tym czasie redaktorem naczelnym w moim tygodniku była Magda Grodecka. Jej mąż był kierownikiem działu podatków pośrednich w płockim Urzędzie Skarbowym.  Kiedy ją zatrudniałam był szeregowym pracownikiem tego przybytku. Okazało się, że Magda nie była zbyt lubianym szefem. Kiedy więc znalazłam się pod narkozą na szpitalnym łóżku, podlegli jej pracownicy wymogli na niej napisanie wypowiedzenia. Napisała wypowiedzenie, ale 45 minut później w firmach już byli kontrolerzy z Urzędu Skarbowego. Upoważnienia do kontroli podpisał jej mąż. Przebieg tej kontroli znam tylko z opowieści, ponieważ w dalszym ciągu przebywałam w klinice. Kontrole przeprowadzali Alina Rodzeń i Kazimierz Kajkowski. Sprawy te później firmy wygrały w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym. Po tych kontrolach naiwnie stwierdziłam, że już mi nic nie mogą zrobić, więc zaczęłam bój o naprawę księgowań dokonywanych wpłat podatków przez urząd. Rozpoczęłam od pobrania zaświadczeń o księgowaniu podatków. Kilka miesięcy  – mimo ustawowych 7 dni – trwało ich wydawanie. Zakwestionowałam wszystkie. Później rok trwało wydawanie ich korekty. Poskarżyłam się i na nie. Odpisała mi Anna Ożdżeńska, naczelniczka, że ustawa nie przewiduje wydawania korekt korekt zaświadczeń. W związku z czym poskarżyłam się do Izby. I niestety trafiłam na swoisty tryb rozpatrywania skarg, ale o tym w innym rozdziale. Odpisano mi, że skarga jest niezasadna. Do tej pory nie potrafię zrozumieć, jak programy komputerowe z Urzędu Skarbowego w Płocku błędnie naliczały odsetki.
Już po zajęciu firmy po raz kolejny złożyłam wnioski o naprawę księgowań wpłat podatków. Stał się cud. Wówczas było już po programie Sylwestra Latkowskiego, po którym  wyrzucono Ożdżeńską i jej stanowisko zajął Sławomir Jeznach. Przychylił się do wniosków i rozpoczęto naprawę księgowań. Zakończyło się na tym, że w dwóch firmach umorzono postępowania, ponieważ w międzyczasie zakończyły działalność gospodarczą. Natomiast w dn. 01.12.2009 r., a więc po ponad 4 lata od zajęcia firmy, wydano postanowienie o ponownym księgowaniu wpłat na poczet podatków. Postanowienie to potwierdziło mój dług wobec skarbu Państwa, ale w wysokości mniejszej niż ten, na który zajęto firmę. Ponadto ów dług jak przyznaje postanowienie jest długiem… hipotecznym, domniemanym. Ponieważ w trakcie tego postępowania okazało się, że w Urzędzie Skarbowym w Płocku zniszczono dokumenty źródłowe, czyli dowody bankowe i pocztowe wpłat na poczet podatków. Odtwarzano je na podstawie zakwestionowanego przeze mnie zaświadczenia oraz mojej niekompletnej dokumentacji źródłowej, którą przekazałam do urzędu. Dla mnie istotne było to, że potwierdziłam tym postanowieniem, że rzeczywiście Urząd Skarbowy w Płocku z naruszeniem zdrowego rozsądku i prawa księgował owe wpłaty. Proszę pamiętać, że w każdej firmie, w której miałam udziały owo księgowanie wpłat Urząd Skarbowy w Płocku odbywało się z naruszeniem prawa i dotyczyło to każdego podatku. Wydawało mi się również, iż udowodniłam, że dług jest hipoteczny i domniemany. Ustawa o postępowaniu egzekucyjnym w administracji w art. 27 jasno i wyraźnie stwierdza, że dług musi być precyzyjnie określony do ustawowych zaokrągleń. W moim przypadku tak nie było. Teraz walczę z innym problemem z Urzędem Skarbowym w Płocku: nie doręczono mi unieważnień decyzji wymiarowych oraz postanowień o zaksięgowaniu wpłat (sporadycznie z naruszeniem prawa urząd je wcześniej wydawał), nie chcą wydać mi anulowanych pokwitowań poborców, ani wycofać z obrotu prawnego tytułów wykonawczych wystawionych z naruszeniem art. 27 upea (tak będę nazywać ustawę o postępowaniu egzekucyjnym w administracji), nie chcą również wydać ewentualnych aktualizacji tytułów wykonawczych. Moim zdaniem powinni uczynić to działając z „urzędu”, ale tego nie robią i już. A kiedy złożyłam wniosek o doręczenie kserokopii powyższych dokumentów zachowują się, jakby mieli problemy z czytaniem albo ze zrozumieniem treści składanych liter. Ja proszę doręczenie dokumentów, a oni w piśmie nr 1419/RP820-230/2010/ML z dn. 05.07.2010 r. stwierdzają: „W dniu 01.12.2009 r. złożyła również Pani oświadczenie, iż „jest to najpełniejsze rozliczenie, jakie w obecnej sytuacji można dokonać.” I przyjmuje Pani rozliczenie, o którym mowa powyżej jako ostateczne.” Rzeczywiście złożyłam takie oświadczenie, bo to było warunkiem wydania owego postanowienia. Inną sprawą jest, że nie mieli prawa wymuszać na mnie takowego oświadczenia warunkującego wydanie postanowienia. Wydać takie rozliczenie musieli, ponieważ Izba Skarbowa w Warszawie, która przez lata zaniechała sprawowania prawidłowego pełnienia nadzoru nad urzędem i nie była świadoma tego, co się w nim dzieje, kazała im je wydać. Musieli wyjść „z twarzą” przed izbą, ale i dogadać się ze mną, żebym nie skarżyła tego dalej. Sytuacja była wówczas patowa: z jednej strony nakaz izby, a drugiej ja i plikiem kwitów potwierdzających błędne księgowanie wpłat podatków. Stąd to oświadczenie. Obecnie jestem szczęśliwą posiadaczką kilku wersji zaksięgowania jednej wpłaty podatku.
Oczywiście w trakcie postępowania egzekucyjnego złożyłam skargę na wierzyciela do dyrektora Izby Skarbowej w Warszawie. Było to w 2005 r. I tutaj urzędnicy zastosowali interesujący trik, a mianowicie dyrektor Izby Skarbowej w Warszawie rozpatrzył ją w wydanym przez siebie postanowieniu, oczywiście uznając ją za niezasadną. Odwołałam się do ministra finansów, który stwierdził, że nie będzie rozpatrywał jej w tym postępowaniu. I tak wspólnymi silami sprawili, że skarga nabrała urzędowej mocy, po czym ją rozmyli albo jak kto woli zamietli pod dywanik. Było to w 2006 r. Wówczas na to nie zareagowałam, ponieważ - jak mi się wydawało - nie miałam żadnych argumentów: moje skargi wcześniejsze zostały odrzucone jako niezasadne wbrew oczywistym faktom, Wszyscy z organów skarbowych zgodnie stwierdzili, że księgowanie wpłat urząd prowadzi znakomicie i zgodnie z prawem. Poczekałam 4 lata i, przyznaję, że miałam trochę szczęścia z tym, że Jeznach zarządził naprawę księgowań. Odezwałam się w 2010 r. będąc uzbrojona w postanowienie z dn. 01.12.2009 r. Wysłałam ponaglenie do Prezesa Rady Ministrów na nie rozpatrzenie skargi przez ministra finansów Jacka Rostkowskiego w trybie, formie i terminie nakazanym prawem. (Ponaglenia zawsze wysyła się do wyższej instancji, jak stanowi prawo.) Ku mojemu zdziwieniu Kancelaria Premiera zareagowała wysyłając do ministra finansów moje pismo i żądając wyjaśnień. Po miesiącu otrzymałam pismo od Doroty Openchowskiej, naczelnika Wydziału w Departamencie Administracji Podatkowej Ministerstwa Finansów. Istotą tego pisma co do meritum było, że moja skarga została złożona do dyrektora Izby Skarbowej w Warszawie. Wkrótce od niego otrzymałam wezwanie do sprecyzowania, o co mi chodzi w skardze na wierzyciela. Odpowiedziałam. Teraz czekam na ciąg dalszy. Tutaj, jak mi się wydaje, urzędnicy państwowi zastosowali pewien kolejny trik: D. Openchowska odpowiadając Donaldowi Tuskowi, czyli Kancelarii Premiera zataiła fakt, że skargi na wierzyciela złożyłam już w 2005 r., ale prawdopodobnie, żebym dalej nie drążyła tematu nadała bieg ponagleniu, które potraktowano jako nową… skargę.  W zasadzie zaproponowała kompromis: zostawiamy stare – z 2005 r. – skargi na wierzyciela i ponaglenie załatwimy jako nową skargę.  Tyle, że na niego nie poszłam, bo już mam dość urzędniczego matactwa, przez które straciłam kilka lat normalnego życia. Odpowiadając na wezwanie dyrektora izby wniosłam o wyjaśnienie mi, co stało się ze skargami złożonymi w 2005 r. i w trybie jakich przepisów będzie ją rozpatrywał: czy jako wznowienie, czy kontynuację. Nie mniej jednak wydaje się, że tryb ponagleń w takich sytuacjach wydaje się skuteczny. Sprawa, która leżała przez 5 lat ma nadzieję swój finał.

piątek, 8 października 2010

kim jestem

Kim jestem?
Najprościej - kobietą „upadłą”, czyli po egzekucji administracyjnej przeprowadzonej przez naczelnika Urzędu Skarbowego w Płocku. Byłam dziennikarką. Zajmowałam się m.in. mafią paliwową, wypływem pieniędzy z Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych „Przyjaźń” S.A. w Płocku. Piętnowałam w każdym numerze wydawanego przez siebie tygodnika nieprawidłowości lub wręcz łamanie prawa przez pracowników lokalnych organów skarbowych. Każda publikacja była solidnie udokumentowana.
Tylko raz ówczesna naczelniczka Urzędu Skarbowego w Płocku Anna Ożdżeńska zdecydowała się na wystąpienie na drogę sądową z oskarżenia prywatnego. Otóż, poczuła się pomówiona, że w numerze 25 mojego tygodnika „NTP-Tydzień Płocka” pomówiłam ją, że tworzyła fałszywe dowody i zeznania w kontroli skarbowej podatnika Zbigniewa Dymke, finansowała kandydatów uczestniczących w wyborach samorządowych startujących z list SLD spowalniała kontrole skarbowe, a zatem posądziła nas o takie postępowanie, które mogłoby ją narazić na utratę zaufania niezbędnego dla zajmowanego przez nią stanowiska. Rejonowy Sąd w Płocku wyrokiem w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej uniewinnił redaktora naczelnego mojego tygodnika Macieja Balcerzaka (sygn. akt II K 753/04) – wyrok w załączeniu.
Wtedy Ożdżeńska postanowiła, że zniszczy mnie, czyli jak określała to jej pupilka Alina Rodzeń, podległa pracownica: „Trzeba zniszczyć to plugastwo”. „Plugastwo”, to właśnie mój tygodnik i ja. Po niemal każdym artykule Ożdżeńska organizowała zebrania w urzędzie w ich sprawie. Dywagowano, co z nami zrobić. Straszyła prokuraturą. Ale ponieważ sprawy, o których pisałam miały solidne podstawy w dokumentacji na żaden krok nie zdecydowała się. Artykuły ukazywały się dalej. Już jej nie przeszkadzało, kiedy opublikowałam tekst pt.: „Urzędnicze dno”, który rozpoczynał się od słów: „W płockim Urzędzie Skarbowym trwa kontrola skarbowa. A więc wydawałoby się, że nastał spokojny czas dla podatników. Nic bardziej mylnego. Mimo wielu miesięcy kontroli – nic się tu nie zmieniło: w dalszym ciągu, to siedlisko niekompetencji, oszustów, łgarzy, świadomej dezinformacji podatników, tchórzostwa decyzyjnego, braku nadzoru. Słowem – „kompletne urzędnicze dno” najwidoczniej tolerowane i akceptowane przez władze tego „egzotycznego” kraju.” Było to 5 lat przed tym, kiedy były już minister Drzewiecki określił stosunki panujące w Polsce. Już Ożdżeńskiej i jej zwierzchnikom od Izby Skarbowej w Warszawie po Ministerstwo Finansów nie ubliżały powyższe słowa. Nie nadwyrężały one zaufania obywateli do piastowanych stanowisk, być może z tego powodu, że w końcu zdali sobie, że nie cieszą się żadnym zaufaniem.
Kontrola resortowa, o której wspomniałam w tym artykule, zakończyła się super tajnym protokołem, który nic nie zmienił w odczuciu podatników. Okazuje się, że jedyną siłą sprawczą i wymuszającą stosowanie uchwalonego przez Sejm prawa są jedynie dziennikarze. Kiedy doszłam do tego wniosku zwróciłam się do Sylwestra Latkowskiego, który wówczas prowadził program w TVP2 „Konfrontacje”. O mojej sprawie nakręcił reportaż. Do studia zaprosił m.in. Krzysztofa Kluskę, Julię Piterę, która w przyszłości miała zostać posłanką Ziemi Płockiej i zajmować się korupcją, Mariusza Kamińskiego, który później objął stanowisko szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Wszyscy piętnowali stosunki panujące w Urzędzie. I odgrażali się, że kiedy tylko wyborcy dadzą im szansę zajmą się tym. Kamiński został w końcu tym szefem i przestał nim być. Pitera już trzy lata walczy z korupcją. A Płock leży odłogiem. W programie Latkowskiego wziął również udział ówczesny dyrektor Departamentu Administracji Podatkowej Jerzy Grygierzec. Zobowiązał się, że przeprowadzi nową kontrolę w Urzędzie Skarbowym w Płocku. W efekcie tej kontroli, którą faktycznie sprowadzała się do przepisania urywków w zakończonej dwa miesiące wcześniej, wyrzucono Ożdżeńską i jej zastępców, zlikwidowano w Płocku Ośrodek Zamiejscowy Izby Skarbowej w Warszawie oraz wymieniono władze w samej Izbie w Warszawie. Protokół z tej kontroli był bardziej chodliwym towarem niż ciepłe bułeczki wśród mieszkańców Płocka. Okazało się, że np. Ożdżeńska i jej zastępcy nie mieli zakresów obowiązków ani kompetencji (od 1991 r., a kontrolę te przeprowadzono w 2006 r.), w Płocku nie obowiązywały też lub nie potwierdzono praworządnego istnienia regulaminów organizacyjnych urzędu, nie stosowano się do wytycznych i zarządzeń ministra finansów, gubiono dokumentację. Było też działanie na szkodę skarbu Państwa np. poprzez zwracanie podatków bez badania zasadności tego procederu, nie badano pochodzenia pieniędzy podatników ze źródeł nie ujawnionych. Nikt tego nie podał do organów ścigania. Wymierzenie sprawiedliwości na byłym szefostwie urzędu minister finansów złożył na ręce Sławomira Jeznacha powołanego na miejsce Ożdżeńskiej. Ten zachowując jej naczelnikowska pensję, schował ją w ostatnim pokoiku w labiryncie korytarzy i pozwolił jej dotrwać do wcześniejszej emerytury. Po nim przychodzili następni naczelnicy.
W międzyczasie trochę porządku za ministra finansów i dyrektora izby zrobili tu inni. Jeznach odszedł stąd w nieznanych publice okolicznościach. Na jego miejsce minister finansów powołał Rafała Janowskiego, który robił błyskotliwą karierę w organach skarbowych. Zaczął od Urzędu Skarbowego w Płońsku. Podobno był znakomity. Dodatkowym atutem było jego świetne wykształcenie. Później awansował do Izby Skarbowej w Warszawie i stąd trafił do Ministerstwa Finansów. Przysłano go do Płocka, aby uzdrowił sytuację w tym przybytku fiskusa. Jego pierwszą decyzją widoczną dla podatników było wybudowanie na parterze gmachu portierni dla petentów, aby nie węszyli po urzędzie. Zainstalowano tam dwie pracownice i uzbrojono w komputer rejestrujący wejścia obywateli. Wydał też zarządzenie, aby mnie jako jedynej obywatelce miasta w wędrówkach po urzędzie towarzyszył ochroniarz. Wyskakiwało moje nazwisko i już przy moim boku pojawiał się umundurowany pan. Stał na baczność, kiedy piłam herbatę w barku w piwnych, pod drzwiami toalety lub pokoi do których wchodziłam. Podobno byłam podejrzana, że wynoszę dokumenty z urzędu, ale nikt oficjalnie nie potwierdził mi tej informacji. Pracownicy, z którymi kontaktowałam się poza służbowo mieli problemy. Zresztą, ich rozmowy ze mną są nieustannie monitorowane. Np. dwukrotnie spotkałam się z byłym kierownikiem działu egzekucji i po drugiej rozmowie już otrzymał propozycję, aby zwolnił się. Najpierw padło pytanie, czy ze mną rozmawiał. Przyznał się. Do zwolnienia nie doszło, ponieważ następnego dnia Artur D. został aresztowany (29 marca 2010 r.).
Rafał J. na stanowisku naczelnika wytrwał 8 miesięcy. Po tym czasie gabinet zamienił na celę. Został aresztowany za oszustwa, próbę wyłudzenia z systemu fiskalnego ok. 1 mln zł, niszczenie dokumentów. To było w 2009 r. Początkowo sprawę izba usiłowała zamieść, ale nie dopuścili do tego pracownicy urzędu, którzy maszerowali po lokalnych redakcjach upubliczniając wszystko.
W marcu 2010 r. płocki wydział policji do spraw walki z korupcją działając bez obywatelskich donosów, sam rozprawił się Arturem D., kierownikiem działu egzekucyjnego. Postawiono mu kilkanaście zarzutów korupcyjnych i podobno sprawa jest rozwojowa. Było to możliwe dzięki temu, że sprawę prowadziła Prokuratura Rejonowa w Żyrardowie. Artur D. miał zostać naczelnikiem Urzędu Skarbowego w Płocku. Pomyślnie przeszedł kwalifikacje w konkursie ministra finansów. Jedno jest pewne: działania wydziału antykorupcyjnego policji uchroniły organy skarbowe przed następną kompromitacją personalną.
Artur D. był właśnie poborcą, któremu Ożdżeńska zleciła wykonanie na mnie egzekucji. Ożdżeńska, kiedy stwierdziła po wspomnianym powyżej wyroku, że nie może liczyć na wsparcie organów sprawiedliwości wzięła sprawę w swoje ręce i nakazała zlikwidowanie mojej firmy. W moim odczuciu było to działanie typowo odwetowe i szykanujące.