sobota, 24 września 2011

Dlaczego boję się sędzi Ewy Fabirkiewicz?

Boję się Ewy Fabirkiewicz, sędzi Sądu Okręgowego w Płocku, ponieważ boję się stylu w jakim dochodzi ona do wydania wyroku. Zanim ktokolwiek zdecyduje się na szukanie sprawiedliwości w procesach odszkodowawczych musi uwzględnić wszystkie okoliczności i bariery.  A więc na początku szukać urzędniczego niechlujstwa i złamań prawa  organu egzekucyjnego i jego pracowników, oszacować straty, wykazać związek pomiędzy nimi. To zazwyczaj nie jest trudne. Znacznie gorzej przewidzieć jest, co zdarzy się w sądzie.

Z Ewą Fabirkiewicz miałam wcześniej do czynienia trzy razy. Po raz pierwszy usłyszałam o jej istnieniu w czasie kampanii wyborczej samorządowej. W czasie jej trwania kandydat na prezydenta Płocka oskarżył moją gazetę w trybie wyborczym. My twierdziliśmy, że pewną nieruchomość w centrum Płocka nabył za symboliczną złotówkę i to go uraziło. Na sprawę przyniósł kilka rachunków z różnych instytucji np. nadleśnictwa twierdząc, że to one właśnie stanowią zapłatę za nieruchomość. Na fakturach nie było o tym mowy. Wydawało mi się logiczne, że taki „dowód” nie przemoże przejść. A jednak.  Pod orzekaniem przez E. Fabirkiewicz sprawę przegrałam. Odwołałam się do Warszawy i tu apelację pozostawiono bez rozstrzygnięcia ze względu na fakt, iż w międzyczasie płocczanie dokonali już wyboru prezydenta. Opisany kandydat przepadł.

Drugie spotkanie z E. Fabirkiewicz  było w 2005 r. Otóż, „Gazeta Wyborcza” tutejszy dodatek lokalny  zamieścił cykl artykułów pomawiających mnie o chęć przyjęcia łapówki. Po trzech pierwszych publikacjach jeszcze nie reagowałam licząc na samoopamiętanie konkurencyjnych dziennikarzy.  To był mój błąd. Po dalszych publikacjach do działania zmobilizowali mnie rodzice i znajomi. Poszłam do redakcji i poprosiłam o sprostowanie oraz przeprosiny. Postawiłam również ultimatum, że jeżeli nie odwołają wszystkiego, to zaskarżę ich do sądu. Odmówili, więc nie miałam wyjścia. Jak obiecałam tak uczyniłam: złożyłam pozew do sądu. Znów trafiłam na E. Fabirkiewicz. Powołałam tylko dwóch świadków: rzeczników z Prokuratury Rejonowej w Ostrołęce i w Płocku. Wyszło na moje, czyli że dziennikarze  byli niestaranni i nierzetelni. W uzasadnieniu wyroku E. Fabirkiewicz potwierdziła to, ale sprawę przegrałam. Znów odwołałam się do Sądu Apelacyjnego do Warszawy, który zdecydował o jej powrocie do Płocka. Uzasadnienie Sądu Apelacyjnego było moim zdaniem miażdżące dla E. Fabirkiewicz. Nie zdziwiło mnie to, bo jak może nie ubliżać człowiekowi posądzenie o łapówkarstwo? Po takim uzasadnieniu apelacji mecenas „Gazety Wyborczej” lokalnego dodatku sam stwierdził, że sprawę mają przegraną i zaproponował ugodę. Przyjęłam ją. Przeprosiny ukazały się w lokalnym wydaniu.
Moje trzecie spotkanie na sali sądowej z E. Fabirkiewicz było w czasie procesu odszkodowawczego w związku z przeprowadzonym postępowaniem egzekucyjnym opisywanym w tym blogu. Mniej więcej wiedziałam już co mnie czeka. I nie było to nic dobrego. Nie chcę na razie znów powtarzać m.in. argumentacji z tego blogu i opisywać dokumentów. Styl załatwiania interesantów przez E. Fabirkiewicz opiszę na znacznie krótszym przykładzie, ponieważ jest znacznie mniej faktów i kwitów. Swoją sprawę opisze dokładniej w kolejnych wpisach  (13.10.2011 r. w Sądzie Apelacyjnym ma zapaść rozstrzygnięcie).

Sprawa Kazimierza Wolińskiego:
W wyborach samorządowych w pobliskim Radzanowie Kazimierz Woliński startował na wójta i na radnego. Swojego kontrkandydata, dotychczasowego wójta, oskarżył o malwersacje pieniędzy m.in. przy rozbudowie szkoły podstawowej. Wójt poczuł się znieważony i wystąpił z pozwem w trybie wyborczym. Rozprawa była krótka. Zeznawał wójt i uprzedzony o odpowiedzialności karnej; stwierdził krótko, że w gminie była kontrola Regionalnej Izby Obrachunkowej w 2006 r., która nie stwierdziła nieprawidłowości w finansach. Wolińskiego z nerwów aż podniosło na ławie oskarżonych. Zażądał (wnioskował) o przeprowadzenie dowodów mających świadczyć, że żadnej kontroli RIO nie było. Sąd (E. Fabirkiewicz) oddalił te wnioski. W uzasadnieniu dowodził powołując się m.in. na zeznania pomówionego , że dotychczasowy wójt jest wiarygodny i kontrola RIO była, za to nie było defraudacji. Woliński apelację pisał zdając się na instynkt, gdyż nie doręczono mu w czasie uzasadnienia. Natychmiast po rozprawie udał się do Urzędu Gminy z wnioskiem-pytaniem: czy w 2006 r. była kontrola RIO.  Był czwartek. Naród miał głosować w niedzielę. 

 Tym razem odwołanie trafiło do Sądu Apelacyjnego w Łodzi. Tu skład sędziowski: Janina Wlazło, Małgorzata Dzięciołowska i Wincenty Ślawski potrzymał ustalenia E. Fabirkiewicz – sygn. akt I Acz1151/10 z dn. 18.11.2010 r.  A nawet we własnym orzeczeniu powołał się na dowód w postaci protokołu z kontroli RIO, cytuję uzasadnienie: „Z akt sprawy, w tym z protokołu kontroli przeprowadzonej w 2006 r. przez Regionalną Izbę Obrachunkową nie wynika, ażeby realizacja w/w inwestycji była przeprowadzona w sposób nieprawidłowy czy też ażeby w jej trakcie doszło do nadużyć ze strony wład Gminy Radzanowo”.

Dotychczasowy wójt mając w ręku uzasadnienie E. Fabirkiewicz wygrał w cuglach wybory z Wolinskim. Uzasadnienie wyroku E. Fabirkiewicz było rozplakatowane w całym okręgu wyborczym. Fruwało na zebraniach. Podawane było z ręki do ręki.  Wolińskiemu zabrakło 8 głosów do wejścia do rady.
W poniedziałek, już po wyborach, Woliński otrzymał pismo z Urzędu Gminy, że w 2006 r. nie było żadnej kontroli RIO.
- A wnioskowałem o przeprowadzenie takiego dowodu. Sąd to odrzucił. Gdyby nie to byłbym radnym –  rozgoryczony podsumował stoczona batalię. – To była wyjątkowo prosta sprawa, której nie mogłem przegrać. A jednak!
Zdumiony własną porażką złożył wniosek o podejrzeniu popełnienia przestępstw do Prokuratury Rejonowej w Płocku m.in. na niedopełnienie lub przekroczenie obowiązków przez sędziów.
- W grę wchodzi też moim zdaniem – stwierdza Woliński – fałszowanie dokumentacji akt sądowych, ponieważ nie mogę zrozumieć, jak znalazł się w nich protokół z kontroli RIO, na który powołuje się Sąd Apelacyjny z Łodzi, której nie było. Oczywistym jest także dla mnie, że wójt zeznawał nieprawdę.
Potrójnie przegrany wyklucza niechlujstwo sądu i nie wierzy, że orzekali bez zapoznania się z rzeczywistymi aktami sprawy.
Prokuratura Rejonowa w Płocku odmówiła wszczęcia śledztwa. Sąd Rejonowy w Płocku podtrzymał to stanowisko prokuratury. Koniec sprawy. Teraz Woliński pisze skargi na Berdyczów, czyli do ministra sprawiedliwości, a ten odsyła jego korespondencję do załatwienia w… Płocku.
Jest się czego bać? Moim zdaniem – tak. Jeżeli w związku z prowadzonym postępowaniem egzekucyjnym domagasz się od  Państwa Polskiego odszkodowania, to trzeba się liczyć z tym, że dopiero stanie się to w Strassburgu. Należy na to przeznaczyć kilka dodatkowych zmarnowanych lat.
Skan Urzędu Gminy w Radzanowie, że nie było kontroli RIO w 2006 r.:

czwartek, 22 września 2011

Obwieszczenie o licytacji - art. 105a upea

Przepis ten ustawodawca tak jasno sprecyzował, że urzędnicy państwowi pasożytujący na żywej tkance państwa polskiego musieli trochę – naprawdę niewiele – wysilić się, aby wymyśleć patent na jego omijanie.  Jak zwykle w takich przypadkach brakuje im finezji, kreatywności i lekkości intelektualnej:  wybierają jazdę po bandzie.
Ustawodawca w ustawie o postępowaniu egzekucyjnym w administracji zażyczył sobie, aby niszczonego finansowo dek wenta informować co najmniej trzy dni przed licytacją, a więc przed terminem należy mu doręczyć obwieszczenie o licytacji. W tymże dokumencie winno być wspomniane, gdzie i kiedy ma się odbyć licytacja, jakie ruchomości mają być wystawione na sprzedaż i na jakie kwoty zostały one oszacowane. Ponadto ma informować o możliwości ich obejrzenia przed licytacją. 
Obwieszczenie to wywiesza się na tablicy ogłoszeń w skarbówce organizującej licytację oraz wszędzie tam, gdzie mogą przebywać potencjalni klienci. Jeżeli wartość sprzedawanej ruchomości przekracza kwotę 4 500 zł, to musi być ono także opublikowane w lokalnej prasie. 
Tyle prawo, a teraz bezprawie, czyli praktyka:
w moim postępowaniu egzekucyjnym oczywiście taki dokument powstał. Spełniał wszystkie warunki narzucone przez ustawodawcę. I teraz pytanie: jak urzędnik państwowy może ustawić licytację tzn. wyeliminować z  niej potencjalnych klientów i zobowiązanego w celu sprzedaży firmy wybranemu nabywcy? Jest na to bardzo prosty sposób. Otóż, podaje się w obwieszczeniu o licytacji dwa adresy jej przeprowadzenia. Licytacja moich ruchomości prowadzona przez jednego poborcę  miała się odbyć jednocześnie o godz. 9.00 w lokalach przy ul. 3 Maja 18 i ul. Kochanowskiego 1. Osobom mieszkającym poza granicami Płocka wyjaśniam, że budynek przy ul. Kochanowskiego 1 jest 10-piętrowy i Marek Kołodziejski podpisany pod obwieszczeniem nie raczył poinformować , w którym lokalu ma się odbyć licytacja. Przeszukanie takiej budowli od piwnic po strych jest zajęciem dość czasochłonnym. Przypuszczam, że potencjalni nabywcy wycofywali się z licytacji w okolicach czwartego piętra ok. godz. 18.00 następnego dnia. Nie trzeba dodawać, że licytacja w ogóle się nie odbyła w lokalu przy ul. Kochanowskiego 1. Kiedy na to złożyłam skargę Andrzej Pierz, zastępca dyrektora Izby Skarbowej w Warszawie nie dopatrzył się naruszenia upea.  Dowodem na to, że licytacja nie odbyła się w lokalu pry ul. Kochanowskiego 1 jest protokół licytacyjnej sprzedaży, w którym wymieniono jako miejsce jej przeprowadzenia lokal przy ul. 3 Maja 18. W rzekomej licytacji miało podobno uczestniczyć dwóch innych poborców z Urzędu Skarbowego Płock, ale nie podpisali tego pseudodokumentu. Nadzwyczaj prosta metoda: licytacja dla wtajemniczonych mimo np. ogłoszeń w prasie.
Kiedyś miałam okazję przesłuchiwać M. Kołodziejskiego, więc zapytałam jak to możliwe, aby poborca miał przeprowadzić licytację w tym samym terminie o tej samej godzinie w dwóch różnych miejscach.  Szczególnie interesował mnie aspekt praktyczny, ponieważ teoretycznie taką opcję przewidywał Einstein (Albert). Do tej pory naukowcy szukają tunelów czasu, a tu miało okazać się, że w płockiej skarbówce mają i z powodzeniem stosują aparaturę do podboju Kosmosu. Kołodziejski w odpowiedzi zatrzepotał tylko przykrótkimi rzęsami. W stosowanie urządzeń do przemierzania czasoprzestrzeni przez płockich orłów fiskusa wierzy także Prokuratura Rejonowa Płock, która odmówiła wszczęcia śledztwa, ale to oddzielny temat. 
Przepis ten ustawodawca tak jasno sprecyzował, że urzędnicy państwowi pasożytujący na żywej tkance państwa polskiego musieli trochę – naprawdę niewiele – wysilić się, aby wymyśleć patent na jego omijanie.  Jak zwykle w takich przypadkach brakuje im finezji, kreatywności i lekkości intelektualnej:  wybierają jazdę po bandzie.
Ustawodawca w ustawie o postępowaniu egzekucyjnym w administracji zażyczył sobie, aby niszczonego finansowo dek wenta informować co najmniej trzy dni przed licytacją, a więc przed terminem należy mu doręczyć obwieszczenie o licytacji. W tymże dokumencie winno być wspomniane, gdzie i kiedy ma się odbyć licytacja, jakie ruchomości mają być wystawione na sprzedaż i na jakie kwoty zostały one oszacowane. Ponadto ma informować o możliwości ich obejrzenia przed licytacją. 

Obwieszczenie to wywiesza się na tablicy ogłoszeń w skarbówce organizującej licytację oraz wszędzie tam, gdzie mogą przebywać potencjalni klienci. Jeżeli wartość sprzedawanej ruchomości przekracza kwotę 4 500 zł, to musi być ono także opublikowane w lokalnej prasie. 
Tyle prawo, a teraz bezprawie, czyli praktyka:
w moim postępowaniu egzekucyjnym oczywiście taki dokument powstał. Spełniał wszystkie warunki narzucone przez ustawodawcę. I teraz pytanie: jak urzędnik państwowy może ustawić licytację tzn. wyeliminować z  niej potencjalnych klientów i zobowiązanego w celu sprzedaży firmy wybranemu nabywcy? Jest na to bardzo prosty sposób. Otóż, podaje się w obwieszczeniu o licytacji dwa adresy jej przeprowadzenia. Licytacja moich ruchomości prowadzona przez jednego poborcę  miała się odbyć jednocześnie o godz. 9.00 w lokalach przy ul. 3 Maja 18 i ul. Kochanowskiego 1. Osobom mieszkającym poza granicami Płocka wyjaśniam, że budynek przy ul. Kochanowskiego 1 jest 10-piętrowy i Marek Kołodziejski podpisany pod obwieszczeniem nie raczył poinformować , w którym lokalu ma się odbyć licytacja. Przeszukanie takiej budowli od piwnic po strych jest zajęciem dość czasochłonnym. Przypuszczam, że potencjalni nabywcy wycofywali się z licytacji w okolicach czwartego piętra ok. godz. 18.00 następnego dnia. Nie trzeba dodawać, że licytacja w ogóle się nie odbyła w lokalu przy ul. Kochanowskiego 1. Kiedy na to złożyłam skargę Andrzej Pierz, zastępca dyrektora Izby Skarbowej w Warszawie nie dopatrzył się naruszenia upea.  Dowodem na to, że licytacja nie odbyła się w lokalu pry ul. Kochanowskiego 1 jest protokół licytacyjnej sprzedaży, w którym wymieniono jako miejsce jej przeprowadzenia lokal przy ul. 3 Maja 18. W rzekomej licytacji miało podobno uczestniczyć dwóch innych poborców z Urzędu Skarbowego Płock, ale nie podpisali tego pseudodokumentu. Nadzwyczaj prosta metoda: licytacja dla wtajemniczonych mimo np. ogłoszeń w prasie.
Kiedyś miałam okazję przesłuchiwać M. Kołodziejskiego, więc zapytałam jak to możliwe, aby poborca miał przeprowadzić licytację w tym samym terminie o tej samej godzinie w dwóch różnych miejscach.  Szczególnie interesował mnie aspekt praktyczny, ponieważ teoretycznie taką opcję przewidywał Einstein (Albert). Do tej pory naukowcy szukają tunelów czasu, a tu miało okazać się, że w płockiej skarbówce mają i z powodzeniem stosują aparaturę do podboju Kosmosu. Kołodziejski w odpowiedzi zatrzepotał tylko przykrótkimi rzęsami. W stosowanie urządzeń do przemierzania czasoprzestrzeni przez płockich orłów fiskusa wierzy także Prokuratura Rejonowa Płock, która odmówiła wszczęcia śledztwa, ale to oddzielny temat.