piątek, 1 lipca 2011

Pierwsze starcie - pozew przeciwko państwu cz. 2

Już po pierwszej rozprawie sądowej w sprawie pozwu, który zamieszczony jest na tym blogu.
Zanim to nastąpiło sąd zwolnił mnie z kosztów, ponieważ taki wniosek złożyłam. Wezwał mnie również do usunięcia braków formalnych przez sprecyzowanie, czy swoje roszczenie przeciwko Skarbowi Państwa wiążę z jednostką organizacyjną w postaci Urzędu Skarbowego w Płocku czy również z innymi jednostkami organizacyjnymi. Oprócz Urzędu Skarbowego w Płocku dorzuciłam jeszcze władzę ustawodawczą, czyli Sejm RP.
Rozprawę wyznaczono na 30 czerwca. Tego dnia przed rozprawą złożyłam uzupełnienie pozwu, bowiem życzliwe osoby m.in. z Fundacji Helsińskiej  stwierdziły, że kiepsko uzasadniłam wysokość roszczenia.
Zanim zjawiłam się w sądzie próbowałam się zrelaksować na Tumach widokiem Wisły. Wypaliłam pół paczki, resztę wyłudziła miejscowa żulia. Jak kwiaty  fioletowo-czerwone twarze wyrastały przed ławką – Da pani papiroska? Nie dali spokojnie posiedzieć.
W sądzie za to była cisza. Na wokandzie sprawdziłam, że nie ma opóźnienia. Moje zdziwienie nie miało granic, kiedy okazało się, że sprawy nie będzie prowadziła sędzia Ewa Fabirkiewicz. Do tej pory miałam wrażenie, że jest mi przydzielona. Ona rozstrzygała w trybie wyborczym skargę byłego senatora na artykuł w tygodniku. Naruszeniem moich dóbr przez „Gazetę Wyborczą”; w Płocku przegrałam, ale Sąd Apelacyjny wydał tak druzgocący – moim zdaniem – werdykt o pierwszej instancji, że mecenas  „Wyborczej” sam poprosił o ugodę.  No i sprawę odszkodowawczą – teraz w apelacji w Warszawie. Nie byłam na to przygotowana.
Niepewna przysiadłam na ławeczce przy drzwiach i nasłuchiwałam, co się za nimi dzieje. Płynął miły, ciepły głos. Po chwili przyczłapał mecenas Urzędu Skarbowego w Płocku Andrzej Kaczorowski. Później pojawił się starszy radca Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa Mariusz Czyżewski. Starzy znajomi z procesu odszkodowawczego.
Drzwi do sądowej sali otworzyły się i wyszła grupa ludzi, a wśród nich moja znajoma – dziś adwokat. Nie widziałyśmy się z Żanetą kilka lat.
- Sąd ogłosił przerwę w naszej sprawie. Chodź na papierosa – zaproponowała. Szybko poplotkowałyśmy się o zmianach w życiu.  – Nie masz adwokata, ale pamiętaj, że w każdej chwili możesz poprosić o przerwę lub o ustanowienie obrońcy z urzędu – pouczała mnie.
Nie było takiej potrzeby teraz. Sąd stwierdził, że Prokuratoria Generalna zbyt późno przysłała odpowiedź na pozew, aby doręczyć mi  ją przed rozprawą i nakazał mi ustosunkować się do niej, pytając ile dni na to potrzebuję. Wytknął moje błędy w pozwie – zgodne z Fundacją Helsińską w części dotyczącej marnego umotywowania kwoty roszczenia - i pouczył, wyjaśnił czego oczekuje w moim piśmie.  Ustalił także, że Prokuratoria ma również 21 dni na ustosunkowanie się do mojej odpowiedzi. Było wzorcowo.
Niestety. Dwa razy sędzia powiedziała, że po tym zajmie się odrzuceniem pozwu, natychmiast to zresztą poprawiając. Dalej to ja chyba zachowałam się jak typowy uczestnik sądowego sporu usiłując dopatrzeć się jakichkolwiek  oznak przyszłego wyrokowania albo posuwając się do nadinterpretacji słów sędzi. Zaniepokoiło mnie to na tyle, że po rozprawie podeszłam do M. Czyżewskiego z pytaniem, czy na wszelki wypadek zna jakiś patent na przywrócenie mi prawa samoobliczania podatków.  Jest to bardzo poważny problem i jeszcze nikt nie udzielił mi na to pytanie odpowiedzi. Nawet najlepsi eksperci do których zwracała się Magdalena Majkowska przygotowując artykuł „Naczelnik odpowie za VAT” w „Gazecie Prawnej” nie wiedzieli, jak go rozwiązać. Trwa to już 5 lat i zapowiada się na dalszych 5 lat. W tym czasie, gdyby z kodeksu karno-skarbowego sumowały się okresy pozbawienia wolności, to wypracowałabym dożywocie dla siebie i dla moich praprawnuków. Ponieważ jest sympatyczny i kulturalny zaczął żartować.
- Tylko proszę nie pisać długo, bo ja muszę odpisać.
I w tym momencie stało się: wigoru dostał A. Kaczorowski, który w czasie rozprawy siedział na widowni. Doskoczył do nas.
- To niemoralne, żeby rozmawiać  o sprawie – zaczął wrzeszczeć. Gadać z nim nam się nie chciało. Ręce opadły. Furii dostał. Patrzyłam na jego siwe włosy i w wyblakłe oczy i pomyślałam, że to jest materiał na nieśmiertelnego człowieka. Przy takiej dawce nienawiści i adrenaliny, to nawet Bóg będzie bał się go powołać przed swoje oblicze, żeby mu gardła nie przegryzł. A grzechów, to musi mieć co niemiara, przy takim podejściu do moralności. Ciekawa jestem jak w kategoriach moralnych i prawnych ocenia fakty nie wystawiania faktur albo wystawiania faktur z 5-letnim poślizgiem, czym odebrano mi prawo do samo obliczania podatków. Może to akurat dobrze ocenia, bo moimi aktami egzekucyjnymi zajmuje się go syn – też pracownik Urzędu Skarbowego w Płocku.


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Bulwersujące rzeczy Pani opisuje,aż się wierzyć nie chce.
,co tu się wyrabia.Za chwilę wybory, może by Pani jakoś ktoś z PiS dopomógł, przecież to jedyna partia,która chciała sie rozprawić z tymi nieuczciwościami.
Pan Jarosław tak tępił te niegodziwości, może pan Wąsik, przecież on był przy Kamińskim, to tacy prawi ludzie.Życzymy Pani wytrwałości i poukładania tych spraw.

Prześlij komentarz