piątek, 12 listopada 2010

zajmowanie 21.11.2005 r.

 Nie byłam obecna w czasie zajmowania ruchomości. Tego dnia przed świtem razem z Izą Rożniak, moją przyjaciółką razem jechałyśmy do redakcji „Rzeczpospolitej” do Pawła Rochowicza, dziennikarza prawnych „żółtych stron”. Akurat otworzył w gazecie cykl dotyczący księgowania i sprawa firmy męża Izy pasowała idealnie. Zaprosił nas i wyznaczył spotkanie na godzinę 10.00. Kiedy już byłyśmy w Warszawie zadzwoniła do mnie moja sekretarka.
- Przyjechał Artur i wynosi rzeczy z redakcji – powiedziała.
- Żartujesz prawda? Przepraszam, ale nie mogę teraz rozmawiać, szukam miejsca do parkowania - Koniec rozmowy. Rozłączyłam się. Później przez chwilę jeszcze z Izą podyskutowałyśmy, że pewnie Arturowi „odbiło” i jutro sprawę wyjaśnię na miejscu. Dla nas było jasne, że nie może być mowy o żadnym wynoszeniu z redakcji sprzętu, ponieważ i dług nie był ustalony i była realizowana umowa ratalna już od kilkunastu miesięcy. Iza jest prawnikiem, przez kilkanaście lat była sędzią w Sądzie Rejonowym w Płocku. Zgodnie stwierdziłyśmy, że nie powodu do obaw: jutro się wszystko wyjaśni, kiedy wrócimy do Płocka.
Paweł Rochowicz, później opublikował duży materiał z tego spotkania. Opowiedziałam mu także o swojej sprawie. Był w szoku, że Urząd Skarbowy w Płocku może tak funkcjonować.
Wieczorem, kiedy wracałyśmy do Płocka na chwilę włączyłam radio. Program radiowy był nadawany. Usłyszałam znajome głosy spikerów i wyłączyłam.
W domu przywitali mnie zmartwieni rodzice.
- Był tu poborca. Powiedział, że już nie masz radia, że wszystko wywiózł – mama płakała.
Podeszłam do radioodbiornika, znalazłam częstotliwość 95,2 MHZ.
- Gra? Gra. Jak miałoby nadawać program, gdyby wszystko wywiózł?
Ale zaniepokoiłam się. Postanowiłam następnego dnia dowiedzieć się, o co chodzi i co się stało.
Następnego dnia, tuż po godzinie otwarcia Urzędu Skarbowego w Płocku czekałam pod drzwiami poborcy. Nie było go. Kolejnego dnia to samo.
Wpadałam też do redakcji. Przed południem byli w niej pracownicy, siedzieli bezczynnie. Sprzęt był oklejony nalepkami zajęcia. Na drzwiach mojego gabinetu też była naklejka. Po południu obcy młodzi ludzie coś w studiu majstrowali.
- Kim jesteście i co robicie?
- A co panią to obchodzi? Jesteśmy z urzędu. Proszę wyjść stąd – no to wyszłam zdezorientowana.
Wtedy, 21-23.11.2005 r., nawet nie zdawałam sobie sprawy, ile przepisów już nałamano w moim postępowaniu egzekucyjnym. Dopiero później, kiedy odtworzyłam przebieg zdarzeń w dn. 21.11.2005 r. ujawniło się całe bezprawie urzędników organu egzekucyjnego od samego wejścia ich do redakcji. Owo odtwarzanie było konieczne, ponieważ z protokółów zajęć i odbioru ruchomości nie dowiedziałam się niczego faktycznego o przebiegu zdarzeń w tych dniach.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz